VF: Człowiek w poszukiwaniu sensu

Viktor Frankl to klasyka … wybitny psychiatra, twórca logoterapii – tzw. Trzecia Szkoła Wiedeńska Psychoterapii$^1$.

Czym jest logoterapia? Jest to forma terapii skupiającej się na poszukiwaniu sensu życia jako kluczowym czynniku zdrowia psychicznego.

Frankl przeżył horror obozów koncentracyjnych podczas II wojny światowej$^2$, przez co zyskał unikalną perspektywę na ludzką psychikę.

Książkę: Człowiek w poszukiwaniu sensu skończyłem czytać 01.10.2019 r. Poniżej zamieściłem kilka, moim zdaniem, najważniejszych cytatów/przemyśleń z tej książki. Jednocześnie, ze względu na zbliżoną tematykę, zainteresowanych odsyłam do filmu o moim dziadku-sybiraku pt. Wnuczka Sybiru, przygotowanego przez Patrycję Kaszyńską.

Autor o swojej książce:

Książka napisana w 9 dni, opisująca w jakim stopniu codzienna rzeczywistość obozu koncentracyjnego znajdowała odbicie w umyśle przeciętnego więźnia. Byli więźniowie często mawiają: “Nie lubimy opowiadać o tym, czego doświadczyliśmy. Tym, którzy byli tam z nami, niepotrzebne są żadne wyjaśnienia, inni zaś nie zrozumieją ani jak wówczas się czuliśmy, ani jak się czujemy teraz”.

O “chorobie drutu kolczastego”:

“Choroba drutu kolczastego” - w wyjątkowych sytuacjach, np. w czasie I wojny światowej masowo występowała choroba nazwana „chorobą drutów kolczastych”, której głównym objawem było chodzenie w pozycji zgiętej przez wiele godzin, a nawet dni. Zespół ten występował bardzo często i obejmował nieraz całe jednostki wojskowe.

O histerii:

Histeria może ujawnić się w warunkach więziennych w postaci różnego rodzaju psychoz z zaburzeniami świadomości, z rzekomym opętaniem, urojeniami itp. Histeria- to pojęcie stworzone przez ojca medycyny Hipokratesa. Uważał on, że to schorzenie typowe wyłącznie dla kobiet, a bezpośredniej przyczyny upatrywał w wędrowaniu macicy po całym ciele i utrudnianiu przez nią naturalnego przepływu płynów fizjologicznych – krwi, flegmy, żółtej i czarnej żółci. Nawet nazwa histeria powstała od kobiecego organu hysterus- macica. Dopiero w XVII wieku uznano istnienie histerii również u mężczyzn. Obecnie histeria częściej spotykana jest u kobiet.

O nerwicy histerycznej:

Nerwica histeryczna- charakteryzuje się ucieczką w chorobę somatyczną. Jest to sytuacja, w której pomimo braku jakichkolwiek przyczyn somatycznych występują objawy chorób. Najczęściej spotyka się psychogenne bóle głowy i żołądka. Niekiedy występują objawy sugerujące chorobę wrzodowa żołądka lub dwunastnicy, chorobę serca. Freud widział w zachowaniach histerycznych stłumione i wyparte ze świadomości reakcje i konflikty seksualne datujące się z dzieciństwa. Pawłow łączył zaburzenia typu histerycznego z wyodrębnionym przez niego typem osobowości.

“Dlaczego nie obierzesz sobie życia?”:

Doktor Frankl miał w zwyczaju zadawać jedno pytanie swoim pacjentom: „Dlaczego nie obierzesz sobie życia?” W ich odpowiedziach odnajduje zwykle wskazówki, którymi kieruje się w dalszej terapii; jeden człowiek trzyma się życia przez wzgląd na dzieci, inny pragnie wykorzystać jakiś talent, jeszcze innego ratują od zagłady wspomnienia, które warto zachować. Przypomina to wplatanie delikatnych nici czyjegoś przegranego życia w trwałą osnowę sensu i odpowiedzialności. To właśnie jest cel i wyzwanie, jakie stawia sobie stworzona przez doktora Frankla logoterapia, będąca jego współczesną formą analizy egzystencjonalnej.

Freud a Frankl:

Porównanie do Freuda: obaj zajmują się przede wszystkim naturą i leczeniem nerwic. Lecz podczas gdy Freud widzi przyczynę tych zaburzeń w lęku wywoływanym przez podświadome, sprzeczne popędy, Frankl wyróżnia kilka rodzajów nerwic, doszukując się źródła niektórych z nich (na przykład nerwicy noogennej) w tym, że pacjent nie umie odnaleźć w swoim życiu sensu i nie bierze odpowiedzialności za własną egzystencję. Freud podkreśla rolę frustracji w życiu seksualnym, Frankl frustrację „woli sensu”. Współczesna Europa coraz częściej odwraca się od nauczania Freuda, skłaniając się masowo ku analizie egzystencjonalnej, której jedną z odmian stanowi właśnie szkoła logoterapii. Jest rzeczą charakterystyczną dla pełnego tolerancji stanowiska Frankla, że nie odrzuca on całkowicie dokonań Freuda, lecz chętnie się do nich odwołuje; nie kwestionuje również innych form terapii egzystencjonalnej, ale podkreśla swoje z nimi pokrewieństwo.

Odpowiedzialność za poszukiwanie sensu:

Jeżeli życie jako takie w ogóle ma sens, musi on być obecny również w cierpieniu i umieraniu. Nikt jednak nie jest w stanie powiedzieć drugiemu człowiekowi, na czym ów sens polega. Każdy musi dojść do tego samodzielnie, a następnie wziąć na siebie odpowiedzialność wynikającą z odpowiedzi na pytanie: „Co ma dla mnie sens?”. Jeżeli mu się to uda, będzie trwał i rozwijał się wbrew wszelkim upokorzeniu. Frankl z upodobaniem cytuje w tym miejscu słowa Nietzschego: „Ten, kto wie dlaczego żyje, nie troszczy się o to, jak żyje”.

Wolność:

Ostatnia z dostępnych człowiekowi swobód: wolność „wyboru własnego stanowiska w obliczu konkretnych okoliczności”.

Gonitwa za sukcesem:

“Nie gońcie za sukcesem - im bardziej ku niemu dążycie, czyniąc z niego swój jedyny cel, tym częściej on was omija. Do sukcesu bowiem, tak jak do szczęścia, nie można dążyć; musi on z czegoś wynikać i występuje jedynie jako niezamierzony rezultat naszego zaangażowania w dzieło większe i ważniejsze od nas samych lub efekt uboczny całkowitego oddania się drugiemu człowiekowi”.

Palenie papierosów w obozie:

“Przywilej palenia papierosów zarezerwowany był dla kapo, którzy co tydzień otrzymywali stały przydział bonów; zdarzało się także, że więzień pracujący jako kapo w magazynie czy w warsztacie mógł liczyć na kilka papierosów w zamian za wykonanie bardziej niebezpiecznej pracy. Jedyny wyjątek od tej reguły stanowili ci, którzy utracili już wszelką wolę walki i chcieli „cieszyć się” swoimi ostatnimi dniami. Widząc zatem palącego papierosa współwięźnia, wiedzieliśmy, że utracił on siły do dalszego życia; zdawaliśmy sobie też sprawę, że raz utracona wola przetrwania rzadko kiedy powraca.

Trzy etapy psychiczne reakcji człowieka na pobyt w obozie:

“Analizując olbrzymią ilość materiałów dotyczących obserwacji i świadectw niezliczonych więźniów, można wyraźnie określić trzy etapy psychicznych reakcji człowieka na pobyt w obozie: faza następująca tuż po przybyciu, stadium głębokiego wejścia w rutynę życia obozowego i okres następujący po wyzwoleniu z obozu”

Etap pierwszy:

Etap pierwszy – faza następująca tuż po przybyciu Symptomem charakterystycznym dla pierwszego etapu jest szok. W pewnych warunkach wstrząs może być odczuwalny jeszcze przed finalnym przyjęciem więźnia do obozu”. W psychologii istnieje zjawisko znane jako „iluzja odroczenia wyroku”. Na krótko przed egzekucją skazany ulega silnemu złudzeniu, że w ostatniej chwili zostanie ułaskawiony.

Gdyby ktoś nas zapytał, na ile prawdziwe jest słynne zdanie Dostojewskiego, który beznamiętnie twierdził, że człowiek jest istotą zdolną przyzwyczaić się absolutnie do wszystkiego, odparlibyśmy: „Tak, człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, lecz nie pytajcie nas, jak to się dzieje”. W pierwszej fazie niemal każdy, choćby przez chwilę, rozważał możliwość odebrania sobie życia. Myśl o samobójstwie rodziła się pod wypływem beznadziejności sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, ciągłego śmiertelnego zagrożenia, wiszącego nad nami każdego dnia, w każdej godzinie oraz bliskości śmierci, która tak często dotykała innych wokół nas.

Doświadczyłem już kiedyś czegoś podobnego - ciekawości jako fundamentalnej reakcji na pewne niezwykłe okoliczności. Gdy podczas wspinaczki w górach moje życie było zagrożone, w krytycznym momencie odczuwałem tylko jedno: ciekawość. Byłem ciekaw, czy przeżyję, a jeśli tak to czy wyjdę z tego z pękniętą czaszką, czy z innymi urazami.

Błagam was tylko o jedno - mówił dalej mój kolega. - gólcie się codziennie, jeśli to możliwe, nawet gdybyście musieli użyć do tego kawałka szkła… Nawet gdyby kosztowało to was ostatnią kromkę chleba. Dzięki temu będziecie młodziej wyglądali, a wasze policzki będą robiły wrażenie zarumienionych. Tutaj jest tylko jeden sposób, żeby przeżyć: trzeba wyglądać na zdolnego do pracy. Nawet jeśli będziecie tylko lekko utykać, bo - powiedzmy - zrobił się wam na pięcie mały pęcherz, a esesman to zauważy, każe wam przejść na bok i możecie być pewni, że następnego dnia zostaniecie zagazowani. Wiecie, co tu znaczy być „muzułmaninem”? To ktoś, kto źle wygląda, jest wyczerpany, chory, wychudzony i kto nie nadaje się do ciężkiej pracy fizycznej… To właśnie jest muzułmanin. Prędzej czy później każdy muzułmanin trafia do komory gazowej. Pamiętajcie więc: macie się golić, stać prosto i równo chodzić, a wtedy nie będziecie musieli obawiać się zagazowania.

Nienormalna reakcja na nienormalną sytuację jest normą. Nawet my psychologowie, spodziewamy się, że w sytuacji nienormalnej, jaką jest na przykład pobyt w zakładzie zamkniętym, reakcja człowieka będzie nienormalna wprost proporcjonalnie do stopnia jego normalności. Reakcja człowieka, który nagle znalazł się w obozie koncentracyjnym, również jest odzwierciedleniem nienormalnego stanu umysłu, lecz obiektywnie rzecz biorąc, jest ona reakcją normalną i - jak zostanie dowiedzione później - typową dla danej sytuacji.

Etap drugi:

Etap drugi - stadium głębokiego wejścia w rutynę życia obozowego Więzień przechodził od etapu pierwszego do drugiego: było to stadium względnej apatii, kiedy to człowiek doznaje czegoś na kształt emocjonalnej śmierci. Poza już przedstawionymi reakcjami nowo przybyły więzień dręczony był przez inne, niezmiernie bolesne odczucia, które usiłował w sobie zagłuszyć. Przede wszystkim dokuczała mu ogromna tęsknota za domem i rodziną. Była ona tak przejmująca, że człowiek wręcz umierał z tęsknoty. Do tego dochodziła odraza - odraza na widok otaczającej go zewsząd ohydy, w tym jej często zewnętrznych przejawów.

Więzień znajdujący się na drugim etapie psychicznych reakcji nie odwraca już wzroku. Jego odczucia zobojętniały i niewzruszony obserwuje rozgrywającą się przed nim scenę. Inny przykład: więzień oczekuje na przyjęcie w lazarecie. Ma nadzieję, że z uwagi na swe urazy, obrzęk czy gorączkę zostanie skierowany na dwa dni do lżejszej pracy na terenie obozu. Niewzruszony patrzy, jak wynoszą dwunastoletniego chłopca, zmuszonego całymi godzinami stać na baczność na śniegu albo pracować boso na zewnątrz, gdyż w całym obozie nie było dla niego butów. Ma odmrożone palce u nóg i dyżurny lekarz jeden po drugim oddziera szczypcami czarne, gangrenowe kikuty. Obrzydzenie, przerażenie i współczucie to emocje, których nasz widz już właściwie nie odczuwa. Po kilku tygodniach życia w obozie cierpiący, umierający i umarli stają się dla niego tak pospolitym widokiem, że nic go już nie wzrusza.

Apatia, stępienie emocji i poczucie, że nic już nas nie obchodzi - objawy te nasilały się podczas drugiego etapu psychicznych reakcji więźnia, pozwalając mu uodpornić się na codzienne cierpienia i bicie. Nabyty brak wrażliwości pozwalał mu otoczyć się jakże wówczas niezbędnym pancerzem ochronnym.

Apatia, główny symptom drugiego etapu adaptacji do życia w obozie, stanowiła konieczny mechanizm obronny. Rzeczywistość bladła, a wszystkie wysiłki i emocje były skoncentrowane na jednym tylko zadaniu: zachować własne życie i życie bliskiego sobie człowieka od zagłady. Często słyszało się, jak więźniowie, zaganiani po pracy pod wieczór wracając z powrotem do obozu, wzdychają z ulgą: „No to przeżyliśmy kolejny dzień!”.

Sny więźniów:

Łatwo pojąć, że egzystencja w stanie podobnego napięcia psychicznego, w połączeniu z ciągłą koniecznością skupiania się na podstawowym celu, jakim było przetrwanie, wymuszała na więźniach prymitywizację ich życia wewnętrznego. Kilku z przebywających ze mną w obozie kolegów po fachu, którzy posiedli wiedzę z zakresu psychoanalizy, często wspomniało mi o obserwowanej u więźniów „regresji”: - ucieczce w bardziej prymitywną formę życia psychicznego. Pragnienia i marzenia więźniów objawiały się wówczas najbardziej czytelnie w snach.

O czym najczęściej śnili więźniowie obozu koncentracyjnego? O chlebie, cieście, papierosach i długich, ciepłych kąpielach. Codzienna niemożność zaspokojenia powyższych potrzeb sprawiała, że szukaliśmy go w marzeniach sennych. To, czy cokolwiek dobrego z tego wynikało, to już zupełnie inna sprawa; śniący musiał się wszak kiedyś przebudzić do rzeczywistości obozowego życia i dostrzec kłującą pomiędzy nią a swymi sennymi rojeniami.

Nigdy nie zapomnę, jak pewnej nocy wyrwały mnie ze snu jęki mego współwięźnia, który rzucał się we śnie, najwyraźniej dręczony jakimś straszliwym koszmarem. Jako że zawsze niezmiernie współczułem ludziom cierpiącym z powodu przerażających snów czy delirium, chciałem biedaka obudzić. W ostatniej jednak chwili cofnąłem rękę, przestraszony na myśl o tym, czego się omal nie dopuściłem. Uświadomiłem sobie bowiem boleśnie, że żaden sen, nawet najbardziej koszmarny, nie może być gorszy od otaczającej nas obozowej rzeczywistości, do której nieopatrznie zamierzałem biedaka przywrócić.

Niedożywienie było przyczyną szerzącej się wśród więźniów obsesji na punkcie jedzenia, odpowiadało ono też prawdopodobnie za generalnie wytłumione popędy seksualne. Obok efektów szoku charakterystycznego dla początkowego etapu pobytu w obozie, niedożywienie wydaje się być jedynym logicznym wytłumaczeniem zjawiska, którego jako psycholog nie mogłem nie zaobserwować w stricte męskim obozie; a mianowicie tego, że w przeciwieństwie do innych zamkniętych męskich społeczności - takich, jak na przykład koszary - perwersje seksualne praktycznie tam nie występowały. Seks zdawał się nie odgrywać żadnej roli nawet w snach więźniów, choć z pewnością znajdowały w nich wyraz inne frustracje oraz wyższe, delikatniejsze uczucia.

Tymczasem moje myśli krążyły wokół obrazu żony, który wciąż miałem przed oczyma. W pewnej chwili przyszło mi coś do głowy: przecież nawet nie wiedziałem, czy ona nadal żyje. Wiedziałem jednak coś innego - coś, w co do tej pory głęboko wierzę: miłość nie ogranicza się do fizycznej powłoki ukochanej osoby. Prawdziwą głębię odnajduje się, dopiero wnikając w jej duchowe jestestwo, jej wewnętrzne „ja”. Wówczas to, czy osoba ta jest przy nas obecna, czy nie, czy żyje, czy jest martwa, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedziałem, czy moja żona żyje, i nie miałem szans tego sprawdzić (podczas całego okresu mojej niewoli nie było możliwości odbierania ani nadawania listów), lecz w tamtej chwili nie było to dla mnie istotne. Nie musiałem tego wiedzieć; nic nie mogło osłabić siły mojej miłości, zakłócić moich myśli ani zatrzeć w pamięci obrazu mojej ukochanej. Wydaje mi się, że nawet gdybym wówczas wiedział, iż moja żona zginęła, to i tak - niewzruszony tą wiadomością - oddawałbym się kontemplowaniu jej wizerunku, a moja duchowa rozmowa z nią byłaby równie żywa i satysfakcjonująca. „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu (…) bo jak śmierć potężna jest miłość”.

Z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścić pewną jego ilość do zamkniętego pomieszczenia, gaz wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiar. Podobnie cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość człowieka, bez względu na to, czy cierpimy ogromnie, czy tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęciem najzupełniej względnym. Z tego też powodu najbardziej banalna rzecz może stać się przyczyną olbrzymiej radości. Przykładem tego może być pewne zdarzenie, które miało miejsce podczas naszej podróży z Auschwitz do jednego z podobozów Dachau. Początkowo wszyscy obawialiśmy się, że przewożą nas do Mauthausen. Nasz niepokój wzrastał w miarę, jak pociąg zbliżał się do pewnego mostu na Dunaju, przez który należało przejechać, kierując się do Mauthausen. Nikt, kto nie przeżył czegoś podobnego, nie jest w stanie wyobrazić sobie szalonego tańca radości, jaki wykonali więźniowie w naszym wagonie, widząc, że pociąg mija most, my zaś zmierzamy „tylko” do Dachau.

Przypowieść zatytułowana „Śmierć w Teheranie”. Pewnego razu bogaty i wpływowy Pers przechadzał się po ogrodzie z jednym ze swych służących. Służący ze łzami opowiedział mu, że dopiero co spotkał Śmierć, która mu groziła, i błagał swojego pana, aby podarował mu najszybszego rumaka, ażeby mógł jak najprędzej umknąć do Teheranu, dokąd mógł dotrzeć jeszcze tego samego wieczoru. Jego pan łaskawie na to przystał i służący pogalopował w siną dal. Po powrocie do domu Pers zastał tam Śmierć we własnej osobie i zapytał ją: „Dlaczego groziłaś memu słudze i tak go przeraziłaś?”. „Wcale mu nie groziłam; wyraziłam tylko swoje zdumienie, że wciąż jest tutaj, bo zamierzałam spotkać się z nim dziś wieczorem w Teheranie” - odparła Śmierć.

Większość więźniów cierpiała na coś w rodzaju kompleksu niższości. Dawniej każdy z nas był - lub przynajmniej uważał, że jest – „kimś”; teraz wszystkich nas traktowano jak kompletne zera (świadomość własnej wartości, jako zakorzeniona głębiej, w wyższych wartościach duchowych, nie ulegała tak łatwo zachwianiu w warunkach życia obozowego. Ale ilu ludzi wolnych, o więźniach nawet nie wspominając, jest nią obdarzona?). Podświadomie więzień czuł się istotą całkowicie zdegradowaną. Jest to szczególnie czytelne, jeśli prześledzi się kontrasty pomiędzy kolejnymi szczeblami specyficznej obozowej hierarchii. “Ważniejsi” więźniowie, kapo, kucharze, magazynierzy i obozowi policjanci z zasady wcale nie czuli się gorsi, w odróżnieniu od większości więźniów, wprost przeciwnie - uważali się za wyróżnionych. Niektórzy z nich przejawiali wręcz manię wielkości w miniaturze. Rzecz jasna pozostali zazdrościli im lepszej pozycji, a ich reakcje psychiczne wywołane przez gniew i zawiść przybierały rozmaite formy, na przykład postać żartów. Usłyszałem kiedyś, jak dwóch więźniów rozmawiało o pewnym kapo. Nagle jeden powiedział do drugiego: -Wyobraź sobie, że znałem go, gdy był tylko prezesem wielkiego banku. Czy to nie jest niezwykłe, że zaszedł w życiu aż tak wysoko?

Doświadczenia życia obozowego wyraźnie pokazują, że człowiek ma wolność wyboru tego, jak postępuje. Istnieje wystarczająco wiele przykładów, często niezwykle heroicznych, będących dowodem na to, iż apatię można było przezwyciężyć, a rozdrażnienie opanować. Człowiek może zachować resztki wewnętrznej wolości, niezależności myśli, nawet w warunkach tak koszmarnego psychicznego i fizycznego stresu. My, którzy byliśmy więzieni w obozach koncentracyjnych, dobrze pamiętamy ludzi wędrujących od baraku do baraku, pocieszających towarzyszy niedoli, ofiarujących im ostatni kawałek chleba. Nie było ich zbyt wielu, lecz stanowią wystarczający dowód na to, że człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego - ostatnich z ludziach swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru własnej drogi. Wyborów zaś trzeba było dokonywać bez przerwy. Każdy dzień, każda godzina stwarzały możliwość podejmowania decyzji - decyzji, od których zależało, czy człowiek ulegnie siłom mającym władzę pozbawić go własnego “ja”, jego wewnętrznej wolności; które rozstrzygały, czy stanie się igraszką w rękach losu, czy wyrzeknie się wolności i godności, pozwalając się wtłoczyć w schemat zachowania typowego więźnia. Widziane z tej perspektywy psychiczne reakcje więźniów obozu koncentracyjnego muszą wydawać się czymś więcej niż tylko wyrazem pewnych fizjologicznych i socjologicznych uwarunkowań. Jeśli nawet takie okoliczności, jak niedobór snu, niedożywienie oraz różnego rodzaju stres, mogły świadczyć o tym, że więźniowie zmuszeni byli reagować w określony sposób, w ostatecznym rozrachunku staje się jasne, że to, jakim człowiekiem więzień się stawał, było wynikiem wewnętrznej decyzji, a nie tylko efektem wpływów obozowej rzeczywistości. Zasadniczo zatem każdy człowiek jest w stanie - nawet w tak skrajnych okolicznościach - decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym. Innymi słowy, nawet w obozie koncentracyjnym można zachować ludzką godność. Dostojewski powiedział kiedyś: “Tylko jednego się obawiam: że nie okażę się godny swojego cierpienia”.

Aktywne życie daje człowiekowi możliwość realizowania swoich wartości poprzez kreatywna pracę, a bierna umiejętność odczuwania przyjemnych doznań pozwala mu odnaleźć spełnienie poprzez doświadczanie piękna, sztuki lub natury. Gdyby jednak odrzeć ludzkie życie z wszelkiej kreatywności i przyjemności, pozostanie w nim jeszcze jedna wartość, dopuszczająca jedynie zachowania najwyższej moralnej próby; wartości tą jest mianowicie nastawienie człowieka do własnej egzystencji - egzystencji podlegającej zewnętrznym ograniczeniom. Przebywającemu w obozie człowiekowi odbiera się możliwość prowadzenia twórczego, aktywnego życia, jak również pozbawia się go szansy czerpania z życia przyjemności. Ale nie tylko życie kreatywne i polegające na bogactwie doznań ma sens; skoro życie jako takie ma jakikolwiek sens, wówczas musi mieć go również cierpienie. Ludzka egzystencja nie jest bowiem kompletna bez cierpienia i śmierci.

Tymczasowa egzystencja:

Pewien znany psycholog zauważył, że życie w obozie koncentracyjnym było czymś w rodzaju “tymczasowej egzystencji”. Jego spostrzeżenie można by rozbudować, mówiąc, że była to “tymczasowa egzystencja zaplanowana na czas bliżej nieokreślony”.

Człowiek który nie dostrzegał końca swojej “tymczasowej egzystencji”, nie był w stanie dążyć do jakiegokolwiek celu. W przeciwieństwie do ludzi żyjących w normalnych warunkach nie potrafił już żyć dla przyszłości. Zmieniała się w związku z tym cała struktura jego psychiki; pojawiały się oznaki wewnętrznego rozkładu, znane dobrze z innych dziedzin życia. W podobnej sytuacji znajdują się bezrobotni. Ich egzystencja nabiera cech tymczasowości; w pewnym sensie nie są oni zdolni myśleć o przyszłości czy dążyć do jakiegokolwiek celu. Badania przeprowadzone wśród bezrobotnych górników wykazały, że cierpią oni na pewne zaburzenia postrzegania czasu - czasu wewnętrznego - będące wynikiem braku zajęcia. Więźniowie mieli podobne doświadczenia, jeśli chodzi o postrzeganie czasu. W obozie podstawowa jednostka miary czasu (na przykład dzień), na którą składały się godziny fizycznych i psychicznych tortur, zdawała się nie mieć końca, podczas gdy większe jednostki (powiedzmy tydzień) mijały jak w oka mgnieniu. Moi towarzysze zgodzili się ze mną, gdy zauważyłem, że w obozie jeden dzień trwa dłużej niż tydzień. Jakże paradoksalne było to nasze odczuwanie czasu! Nasuwa się w tym miejscu skojarzenie z Czarodziejską górą Tomasza Mannna, które to dzieło zawiera wiele celnych z punktu widzenia psychologa uwag. Mann bada tam duchowe przemiany ludzi znajdujących się w analogicznej sytuacji psychicznej, a mianowicie chorych na gruźlicę pacjentów sanatorium, którzy również nie znają daty swojego zwolnienia. Doświadczają oni podobnej egzystencji, w oderwaniu od przyszłości, pozbawieni celów, do których nie są zdolni dążyć.

Odrealnienie naszej “tymczasowej egzystencji” było samo w sobie ważnym powodem, dla którego więźniowie tracili chęć do dalszego życia z tej perspektywy bowiem wszystko wydawało się pozbawione sensu. Łatwo było zapomnieć, że skrajnie trudne położenie często bywa okazją do duchowego rozwoju. Zamiast potraktować trudy pobytu w obozie jako egzamin sprawdzający ich wewnętrzną siłę, zrezygnowani więźniowie przestawali brać życie na serio i pogardzali nim, jakby było czymś całkiem bez znaczenia. Woleli zamykać oczy i żyć przeszłością. Dla nich życie bezpowrotnie utraciło swój sens.

Utrata wiary w przyszłość:

Więzień, który stracił całą wiarę w przyszłość - w swoją przyszłość - był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją duchową orientację, Rezygnując z walki o samego siebie popadał w psychiczną i fizyczną ruinę. Upadek ten był zwykle nagły i przyjmował formę kryzysu, którego symptomy były oczywiste dla bardziej doświadczonych więźniów. Wszyscy obawialiśmy się tego momentu i z niepokojem wyglądaliśmy zwiastujących go objawów - nie u siebie rzecz jasna, gdyż to byłoby niemożliwe, ale u swoich towarzyszy. Zazwyczaj zaczynało się od tego, że pewnego ranka więzień odmawiał ubrania się, umycia i wyjścia na plac apelowy. Nie pomagały wówczas żadne błagania, kary ani groźby. Nieszczęśnik po prostu leżał na pryczy i ani drgnął. Jeżeli przyczyną załamania była choroba, więzień odmawiał również przeniesienia “na rewir” i odrzucał wszelkie inne próby udzielenia mu pomocy. Najzwyczajniej się poddawał. Leżał nieruchomo na pryczy, w kałuży własnych ekskrementów, i nic nie mogło wyrwać go ze stanu otępienia.

W tygodniu pomiędzy Bożym Narodzeniem 1944 roku a Nowym Rokiem 1945 śmiertelność w obozie zwiększyła się w sposób wcześniej nieodnotowany. Według mojego rozmówcy przyczyna tego nagłego wzrostu nie była konieczność cięższej pracy fizycznej, pogarszające się wyżywienie, zmiana pogody ani nowe epidemie. Chodziło po prostu o to, że przeważająca większość więźniów wcześniej naiwną nadzieją, iż Boże narodzenie spędzą już na wolności we własnych domach. Jednak w miarę jak do świąt było coraz bliżej, a z frontu nie dochodziło żadne krzepiące wieści, więźniowie coraz bardziej tracili nadzieję i ulegali rozczarowaniu. To zaś miało wprost zabójczy wpływ na ich odporność i w konsekwencji wielu z nich umierało.

Zacząłem więc od najbardziej trywialnych słów pociechy. Powiedziałem, że nawet teraz, w Europie szóstej zimy drugiej wojny światowej, można wyobrazić sobie położenie znacznie gorsze od tego, w którym się aktualnie znajdowaliśmy. Prosiłem, żeby każdy zadał sobie pytanie, jakich to nieodwracalnych strat do tej pory doznał, i oznajmiłem, że w większości przypadków zapewne nie było ich aż tak wiele. Każdy, komu udało się utrzymać przy życiu, miał powód, żeby nie tracić nadziei. Zdrowie, rodzina, szczęście, umiejętności zawodowe, majątek, status społeczny - wszystko to można na powrót odzyskać lub odbudować. W końcu nasze kości wciąż były całe. Wszystko, przez co dotąd przeszliśmy, mogło jeszcze w przyszłości okazać się dla nas źródłem siły. W tym miejscu przytoczyłem słowa Nietzschego: “Was mich nitch umbringt, mach mich starker” - co mnie nie zabija, czyni mnie silniejszym. Następnie podjąłem temat przyszłości. Powiedziałem, że obiektywnie rzecz biorąc, nasza przyszłość wydaje się beznadziejna, Zgodziłem się, że każdy z nas najlepiej wie, że nikłe są jego szanse na przeżycie. Dodałem, że chociaż w obozie nie ma jeszcze epidemii tyfusu, swoje własne szanse określiłbym jako jeden do dwudziestu. Zapowiedziałem przy tym, że mimo wszystko nie mam zamiaru tracić nadziei i się poddawać. Nikt bowiem nie wie, co przyniesie przyszłość, nie mówiąc już o najbliższych godzinach. I nawet, jeśli w ciągu kilku dni nie dane nam będzie doczekać sensacyjnych wieści z frontu, to kto wie lepiej od nas, którzy tyle już przecierpieliśmy w różnych obozach, jak niezwykłe i niespodziewane możliwości otwierają się czasami przed więźniami, przynajmniej niektórymi. Można było na przykład trafić nieoczekiwanie do komanda pracującego w szczególnie dobrych warunkach - bo do tego sprowadzało się głownie nasze obozowe - “szczęście”. Nie mówiłem jednak wyłącznie o przyszłości i spowijającej jej zasłonie. Wspomniałem również przeszłość - wszystkie jej radości, które nadal nas opromieniały, nawet w obecnym mroku. I znowu przytoczyłem słowa poety - “Was Du erlebst, kann keine Macht der Welt Dir rauben” - żadna siła na ziemi nie odbierze ci tego, czego doświadczyłeś. Nie tylko nasze doświadczenia, ale wszystko, czego dokonaliśmy, wszystkie wielkie myśli, jakie się w nas zrodziły, i wszystko, cośmy wycierpieli, nie poszło na marne, choć należy już do przeszłości, bo my zbudziliśmy to do życia. To, czym się było, również jest formą bytu, być może najpewniejszą. Kolejnym tematem były niezliczone możliwości, jakimi dysponujemy, aby nadać życiu sens. Powiedziałem moim towarzyszom, że ze względu na okoliczności, życie ludzkie nigdy nie traci sensu i na ten nieskończony sens życia składają się także cierpienie i umieranie, nędza i śmierć. Następnie poprosiłem w ciemnościach baraku, aby stawiali czoło powadze naszej sytuacji. Nie wolno im utracić nadziei; muszę odnaleźć odwagę w pewności, że nawet najbardziej beznadziejna walka nie jest w stanie odebrać im godności ani wiary w sens życia. Dodałem, że w tych trudnych chwilach na każdego z nas ktoś spogląda z góry - przyjaciel, żona, ktoś żywy lub zmarły, a może sam Bóg - i liczy, że go nie zawiedziemy. Ten ktoś ma nadzieję, że będziemy cierpieli z dumą - a nie z rozpaczą - i że będziemy umieli godnie umrzeć. Na koniec mówiłem jeszcze o naszym poświęceniu, które w każdym przypadku ma sens. Tym, co je charakteryzowało, było to, iż w normalnym świecie, świecie sukcesów materialnych, uznano by je za bezsensowne. Lecz nasza ofiara naprawdę miała swoje znaczenie. Dodałem uczciwie, że najlepiej zrozumieją to ci spośród nas, którym udało się zachować wiarę. Przytoczyłem w tym miejscu historie jednego z naszych towarzyszy, który po przyjeździe do obozu podjął próbę targowania się z Bogiem, prosząc Go, aby jego własne cierpienia i śmierć pozwoliły mu uchronić ukochaną osobę przed równie tragicznym losem. Dla tego człowieka cierpienia i śmierć miały sens; jego osobista ofiara stanowiła poświęcenie najwyższej próby. Nie chciał umierać daremnie. Nikt z nas zresztą tego nie pragnął. Celem mojej przemowy były wykazanie pełni sensu naszego życia w obozie - sensu egzystowania tu i teraz, w tym nędznym baraku i w tej praktycznie beznadziejnej sytuacji. Przekonałem się potem, że moje wysiłki odniosły pożądany skutek. Kiedy ponownie rozbłysło światło, ujrzałem kuśtykające w moją stronę wynędzniałe postacie współwięźniów, którzy ze łzami w oczach mi dziękowali. Muszę jednak przyznać, że nie często starczało mi wewnętrznej siły i odwagi, żeby pomagać moim towarzyszom w cierpieniu i z pewnością przegapiłem wiele okazji, aby nieść im otuchę.

O sadystach:

Po pierwsze, wśród strażników zdarzali się sadyści, i to w dosłownym, klinicznym znaczeniu tego określenia. Po drugie, sadystów tych wybierano zawsze gdy zaistniała konieczność utworzenia oddziału wyjątkowo brutalnych strażników. Pamiętam ogromną radość, jaka wybuchła wśród pracujących poza obozem więźniów za każdym razem, gdy - po dwóch godzinach pracy na ostrym mrozie - pozwalano nam pogrzać się przez kilka minut przy niewielkim piecyku, w którym paliło się suchymi gałęziami i kawałkami drewna. Jednak zawsze znalazł się strażnik czy kapo, który czerpał satysfakcję z odbierania nam tej przyjemności. Jakaż rozkosz odmalowala się na ich twarzach w momencie, gdy nie tylko zabraniali nam stania przy piecyku, ale wręcz go przewracali, wysypując jego cudownie gorącą zawartość prosto na śnieg! Gdy esesmani upodobali sobie jakiegoś kozła ofiarnego, w ich szeregach natychmiast znajdował się ktoś znany ze swojego upodobania do sadystycznych tortur, wysokiej klasy specjalista w tej dziedzinie i to w jego ręce trafiał zwykle nieszczęsny więzień. Po trzecie, wrażliwości większości strażników została stępniona długimi latami służby, podczas których byli oni świadkami nasilającej się brutalizacji metod postępowania z więźniami obozu. Co prawda, zdarzało się, że w pewnym momencie ci moralnie i mentalnie obumarli ludzie odmawiali dalszego aktywnego udziału w sadystycznych praktykach, lecz nie przeszkadzało to im asystować przy ich przeprowadzaniu. Po czwarte, należy podkreślić, że nawet wśród streażników zdarzali się tacy, którzy okazywali więźniom litość. Dopiero po wyzwoleniu dowiedzieliśmy się, że komendant obozu, z własnej kieszeni przeznaczył niebagatelna kwotę na zakup w pobliskim miastczeku leków dla więźniów. Dla odmiany jeden ze starszych blokowych, także więzień, był dla nas gorszy od esesmanów. Podczas gdy on bił więźniów przy każdej nadarzającej się okazji; komendant obozu, o ile mi wiadomo, nigdy nie podniósł ręki na żadnego z nas.

Etap trzeci:

Z psychologicznego punktu widzenia to, co działo się z wyzwolonymmi więźniami, można by nazwać depersonalizacją. Wszystko wydawało się nam nierzeczywiste, nieprawdopodobne, niczym sen. Nie mogliśmy wierzyć, że to wszystko prawda, Ileż to już razy zwodziły nas w przeszłości nasze marzenia senne! Śniliśmy, że nadszedł w końcu dzień wyzwolenia, że wypuszczono nas na wolność, że wróciliśmy do domów, powitaliśmy przyjaciół, uściskaliśmy żony, zasiedliśmy przy stole i opowiadaliśmy o wszystkim, przez co przeszliśmy - nawet o tym, jak często śnił nam się w obozie upragniony dzień wyzwolenia. Jednak za każdym razem rozbrzemiewał nam w uszach przenikliwy dźwięk gwizdka - sygnał do pobudki - i nasz sen o wolności gwałtownie dobiergał końca. Teraz zaś w końcu się spełnił. Ale jak w tej sytuacji mogliśmy uwierzyć, że to rzeczywiście prawda? Organizm ludzki, w przeciwieństwie do umysłu, cechuje mniejsza liczba zahamowań. Dlatego już od pierwszej chwili nasze ciała cierszyły się nowo odzyskaną wolnością. Jedliśmy łapczywie całymi godzinami i całymi dniami, a ran nawet przez pół nocy. To niezwykłe, jakie ilości pozywienia może pochłonąć człowiek. Gdy pewniem więzień został zaproszony przez jednego z życzliwych nam okolicznych rolników, najpierw jadł i jadł, pił kawę, która rozwiązała mu język, a dopiero potem zaczął mówić i mówił całymi godzianmi. Presja, jakiej latami były poddawany, nareszczie dobiegła końca. Słuchając go miało sie wrażenie, że musi mówić, że ma niepohamowaną potrzebą mówienia. Wiem, że ludzie, poddawani olbrzymim naciskom psychicznym, choćby przez krótki okres (na przykład przesłuchiwani przez gestapo), reagowali w podobny sposób. Musiało minąć wiele dni, zanim nie tylko język się rozwiązał, ale też coś wewnątrz człowieka uległo rozluźnieniu - tak jakby pękały krępujace je kajdany i skywane dotąd uczucia mogły wreszcie ujrzeć światło dzienne.

Błędem byłoby zakładać, że wyzwolony więzień nie potrzebował już duchowej opieki. Trzeba pamiętać, że człowiek, który tak długo żył pod ogromną presją psychiczną, po odzyskaniu wolności może automatycznie znaleźć się w niebezpieczeństwie, zwłaszcza że wyzwolenie się spod owej presji nastąpiło w sposób dość gwałtowny. Niebezpieczeństwem tym (w sensie higieny psychicznej) jest psychologiczny odpowiednik choroby kesonowej. Tak jak życie i zdrowie pracującego w kesonie nurka byłoby zagrożone, gdyby zbyt szybko się wynurzył (z uwagi na olbrzymą różnice ciśnień), tak i człowiek, który zbyt gwałtownie wyzwolił się spod presji, może doznać uszczerbku na zdrowiu moralnym i duchowym. Na tym etapie można było zaobserwować następujące zjawisko psychologiczne: otóż ludzi o bardziej prymitywnych charakterach nie potrafili wyzwolić się spod wspływu brutalnej przemocy, która otaczała ich na co dzien w obozie. Odzyskawczy wolność, sądzili, że wolno im z niej korzystać w sposób rozwiązły i bezwzględny. Jedyne, co się w ich mniemaniu zmieniło, to fakt, że teraz to oni byli oprawcami, a nie ofiarami. Z biernego obiektu niesprawiedliwości i rozmyślnej przemocy stawali się jej inicjatorami, a swoje zachowanie tłumaczyli własnymi ciężkimi doświadczeniami. Często znajdowało to swoje odbicie w pozornie nieznaczących wydarzeniach. Zmierzaliśmy kiedyś z przyjacielem przez łąkę w kierunku obozu i w pewnym momencie natkęliśmy się na zieleniejący łan. Odruchowo chciałem go wyminąć, lecz mój towarzysz wziął mnie pod rękę i pociągnął za sobą na pole. Wyjąkałem coś na temat deptania młodego zboża, on zaś zdenerowwał się, rzucił mi gniewne spojrzenie i wykrzyknął: “ Co ty wygadujesz! Mało nam jeszcze oderbali? Zagazoiwali mi żonę i dziecko, o innych rzeczach nawet nie wspomnę, a ty chcesz mi zabronić deptania tych paru nędznych kłosków!”.

Oprócz demoralizacji, będącej wynikiem gwałtownego wyzwolenia się spod psychicznego nacisku, jeszcze dwa inne czynniki mogły stanowić zagrożenie dla postawy byłego więźnia: rozgoryczneie i rozczarowanie, jakie często odczuwał po powrocie do swojego dawnego życia. Powodem rozgoryczneia mogło być wiele czynników, z jakimi były więzień miał do czynienia w swoim rodzinnymi mieście. Gdy tuż po przyjeździe w wielu miejscach witano go zwykłym wzruszeniem ramion czy oklepanymi frazesami, człowiek ów odczuwał rosnące rozgoryczenie i zaczynał się zastanwaiać, dlaczego to wszystko go spotkało. Słysząc potwarzające się komentarze w rozdzaju: “Nic o tym nie wiedzieliśmy” albo: “My też swoje wycierpieliśmy”, zadawał sobie pytanie: “Czy naprawdę nikt nie ma mi nic więcej do powiedzenia?”. Inaczej rzecz się miała z rozczarowaniem. W tym przypadku nie chodziło o bliźnich (których powierzchowność i brak wrażliwości były tak ohydne, że człowiek miał w końcu ochotę wcisnąć się do mysiej dziury i nigdy już więcej nie słyszeć ani nie oglądać innych ludzi), lecz o los, który wydawał się niepojęty w swoim okrucieństwie. Ktoś, komu latami wydawało się, że sięgnął dna otchłani cierpienia, odkrywał nagle, że cierpienie nie ma granic, a on może nadal cierpieć, i to jeszcze bardziej dotkliwie. Wspominając o próbach dodawania otuchy więźniom obozu, podkreślałem, że w każdnym przypadku niezbędne było wskazanie człowiekowi celu, do którego mógł dążyć. Należało mu uświadomić, że w przyszłości nadal czeka go życie, życie u boku ukochanej osoby. Cóż jednak można było powiedzieć temu samemu człowiekowi już po wyzwoleniu? Często okazywało sie, że na wolności nikt na niego nie czeka. Biada temu, kto dowiedział się, że osoba, której wspomnienia dawały mu odwagi i trzymały go przy życiu w obozie, już nie istnieje! Biada temu, kto - gdy nadszedł nareszcze ów wyśniony dzień przekonywał się, że rzeczywistość boleśnie zawiodła jego oczekiwania!

O logoterapii:

Logoterapia skupia się głównie na przyszłości, to znaczy na tym, do czego pacjent ma w swoim życiu dążyć (logoterapia jest w rzeczy samej psychoterapią skoncentrowaną na sensie życia). Jednocześnie logoterapia neturalizuje zachownaia typu “błędne koło” oraz mechanizmy sprzężenia zwrotnego, odgrywając tak ważna rolę w rozwoju różnego rodzaju nerwic. W ten sposób typowy neurotyczny egocentryzm ulega rozbiciu, zamiast być stale rozwijanym i wzmacnianym.

Logos to greckie słowo oznaczające “sens”. Logoterapia zać, lub - jak nazywaja ją niektórzy - trzecia wiedeńska szkoła psychoterpaii, skupia się na sensie ludzkiej egzystencji, jak równiez na poszukiwnaiu owego sensu przez człowieka. Zgodnie z logoterapią, dązenie do znalezienia w życiu sensu jest u człowieka najpotężniejszą siłą motywującą. Dlatego też mówię tu o woli sensu w odróżnieniu od zasady przyjemności (lub, jak można by to również ująć, woli przyjemności), wokół której koncentruje się freudowska psychoanaliza, jak i w dążeniu do woli mocy, na którą kładzie nacisk psychologia adlerowska, posługiująca się terminem” dążenia do wyższości”.

Klika lat temu we Francji przeprowadzono badanie opinii publicznej, z którego wynika, że zdaniem aż 89% aniektowanych człowiek potrzebuje “czegoś”, dla czego mógłby żyć. Co więcej, 61% respondentów przyznało, że w ich własnym życiu jest coś - lub ktoś - za co wręcz byliby gotowi umrzeć. Kiedy przeprowadziłem podobny sądaż wśród pacjentów i personelu na oddziale mojego wiedeńskiego szpitala, okazało się, że wynik w zasadzie nie odbiega od tego, który uzyskano na podstawie próby kilku tysięcy Francuzów; różnica wynosiła zaledwie 2%. Socjologowie z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa przeprowadzili inne badanie statystyczne z udziałem 7 948 studentów z czterdziestu ośmiu wyższych uczelni. Ich wstępny raport stanowił część dwuletniego programu badawczego sponsorowanego przez Narodowy Instytu Zdrowia Psychicznego. W odpowiedzi na pytanie, co uważają obecnie za “najważniejsze w swoim życiu”, 16% studentów zakreśliło “zarabiać dużo pieniędzy”, podczas gdy aż 78% za swój nadrzędny cel uznało “odnalezienie w życiu celu i sensu”.

Frustracja egzystencjonalna

Ludzka wola sensu może również ulec frustracji; takie przypadki logoterapia określa mianem frustracji egzystencjalnej. Przymiotnik “egzystencjolany” może być tutaj rozumiany na trzy sposoby: w odniesieniu do: (1) egzystancji jako takiej, to znaczy bytu człowieka, (2) sensu egzystencji oraz (3) dążenia do odnalezienia konkretnego sensu własnej egzystencji, innymi słowy woli sensu. Frustracja egzystencjalna może być przyczyną nerwicy. W tym przypadku logoterapia posługuje się terminem “nerwica neogenna” w odróżnieniu od nerwicy w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, to znaczy nerwicy o podłożu psychogennym. Nerwice noogenne mają swoje źródło nie w psychologicznym, lecz właśnie “noologicznym” wymiarze ludzkiej egzystencji (w języku greckim nóos oznacza “umysł”, “rozum”). Jest to kolejny termin, którym posługuje się logoterapia i który odnosi się bezpośrednio do wszystkiego, co jest właściwe człowiekowi.

Logoterapia różni się od psychoanalizy tym, że uważa człowieka za istotę, której podstawową motywację stanowi dążenie do wypełnienia sesnu swojego życia, a nie tylko do osiągnięcia zadowolenia i zaspokojenia swoich popędów i impulsów, pogodzenia sprzecznych roszczeń id, ego i superego czy adaptacji oraz przystosowania się do wymogów społeczeństwa i środowiska.

Głównym przejawem egzystencjalnej pustki jest stan permanentnego znudzenia. W tym kontekście zrozumiałe stają się słowa Schopenhauera, który twierdził, że ludzkość jest najwyraźniej skazana na to, by wiecznie oscylować między dwiema skrajnościami – rozpaczą i znudzeniem (Uwaga! Podobne przemyślenia miał Z. Bauman). W dzisiejszych czasach znudzenie powoduje więcej problemów - takich, z którymi musimy zwracać się do psychiatry - niż rozpacz. Problemy te będą z upływem czasu odgrywać coraz istotniejszą rolę, jako że postępująca automatyzacja życia doprowadzi prawdopodobnie do gwałtowenego zwiekszenia się liczby wolnych godzin będących do dyspozycji przeciętnego pracownika. Niestety, wielu z nich nie będzie wiedziało, co zrobić z taką świeżo uzyskaną swobodą.

Nerwica niedzielna:

Przyjrzyjmy się na przykład tak zwanej nerwicy niedzielnej, rodzajowi depresji dotykającej ludzi, którzy z chwila, gdy zabiegany tydzień dobiega końca, nie mają czym wypełnić czasu i uświadamiają sobie własna wewnętrzną pustkę. Owa egzystencjonalna pustka jest przyczyną niemałej liczby samobójstw. Powszechnie występujące zjawiska, takie jak depresja, agresja i nałogi, trudno byłoby zrozumieć, nie biorąc pod uwagę leżącej u ich podstawy egzystencjonalnej pustki. Jest ona również główną przyczyną kryzysu psychicznego emerytów i ludzi starszych.

Logoterapia dąży do tego, aby w pełni uświadomić pacjentowi wymiar jego odpowiedzialności; pozostawia mu zatem swobodę decyzji w kwestii tego, za co i wobec kogo lub czego czuje się odpowiedzialny. Z tego też względu, w porównaniu z innymi psychoterapeutami, logoterapeuta w najmniejszym stopniu odczywa pokusę wydawania wartościujących sądów odnośnie do swoich pacjentów, nigdy bowiem nie dopuszcza, aby pacjent przeniósł na niego odpowiedzialnosć osądzania.

Odkrywanie sensu życia:

Wykazaliśmy do tej pory, że sens życia stale ulega przemianom, lecz nigdy nie przestaje istnieć. Zgodnie z założeniami logoterapii, sens życia może odkrywać na przy sposoby: (1) poprzez twórczą pracę lub działanie, (2) poprzez doświadczenie czegoś lub kontakt z innym człowiekiem, (3) poprzez to, jak znosimy nieuniknione cierpienie. Pierwszy sposób, dotyczy dokonań i osiągnięć, jest dość oczywisty. Drugi i trzeci wymagają dalszego wyjaśnienia. Drugi ze sposobów odnajdowania sensu w życiu jest doświadczenie czegoś - na porzykład dobroci, prawdy i piękna (PATRZ SCRUTON!!) - poprzez bezpośredni kontakt z przyrodą lub kulturą, a także, nie mniej ważny, bezpośredni kontakt z innym człowiekiem, którego wyjątkowości możemy doświadczyć poprzez miłość. Nie powinniśmy zapominać że sens życia można odnaleźć nawet wtedy, gdy znajdziemy się w beznadziejnej sytuacji, twarzą w twarz z przeznaczeniem, którego nie sposób zmienić. Jedyne, co możemy wówczas zrobić, to być świadkami czegoś wyjątkowego, do czego zdolny jest tylko człowiek, a mianowicie przemiany osobistej tragedii w triumf ludzkiego ducha, upadku w zwycięstwo. Pewnego razu pewien starszy wiekiem internista, cierpiący na zaawansowaną depresję, zgłosił się do mnie na konsultacje. Człowiek ten nie potrafił pogodzić się ze stratą żony, która zmarła dwa lata wcześniej i którą kochał ponad wszystko. - Proszę mi powiedzieć doktorze, co by się stało, gdyby to pan umarł pierwszy, a żona by pana przeżyła? - To byłaby dla niej straszna tragedia. Wyobrażam sobie, jak bardzo by cierpiała! - Widzi pan, doktorze, pańskiej żonie oszczędzone zostało to cierpienie i właśnie pan jej go zaoszczędził, oczywiście za cenę tego, że teraz musi pan żyć dalej i ją opłakiwać. Cierpienie w pewnym sensie przestaje być cierpeiniem w chwili, gdy nada mu sie sens, choćby sens ofiary.

Jedno z podstawowych założeń logoterapii mówi, że głównym celem człowieka nie jest dążenie do przyjemności ani unikacjie bólu, lecz właśnie poszukiwanie w swoim życiu sensu. Dlatego własnie jesteśmy nawet gotowi cierpieć, oczywiście pod warunkiem, że nadamy swojemu cierpieniu jakieś znaczenie.

Epifenomen (skutek pierwotnego zjawiska) impulsów lub popędów seksualnych rozumiany jak tak zwana sublimacja

Lęk antycypacyjny:

Cechą charakterystyczną lęku antycypacyjnego jest to, że wywołuje on dokładnie ten skutek, którego pacjent się obawia. Na przykład osoba, która obawia się, że wejście do dużego pomieszczenia pełnego ludzi zacznie się czerwienić, rzeczywiście ma większe szanse zaczerwienić się w podobnych okolicznościach.

Intencja paradoiksalna:

Inna technika logoterapii, zwana intencja paradoiksalną, powstała na podstawie założenia, iż, po pierwsze, lęk powoduje urzeczywistnienie realizacji naszych zamierzeń. Technika ta polega na nakłonieniu cierpiącego na fobię pacjetna, aby ten zapragnął - choć na krótką chwilę - dokładnie tego, czego się najbardziej boi.

Egzystencjonalna pustka

Egzystencjonalna pustka, która jest przejawem masowej nerwicy naszych czasów, może być zdefiniowana jako osobista i indywidualna forma nihilizmu; nihilizm zaś moze być rozumiany jako twierdzenie, iż byt jest pozbawiony sensu (Jacque Fresco). Psychoterapia jednak nigdy nie będzie w stanie rozwiązać tego problemu na masową skalę, o ile nie będzie wolna od wpływu współczesnych trendów filozofii nihilistycznej; w przeciwnym razie zamiast być lekarstwem, sama stanie się przejawem masowej nerwicy. W takiej sytuacji psychoterapia nie tylko odzwierciedlałaby założenia filozofii nihilistycznej, ale również- choć mimowolnie i niechętnie - przekazywałaby pacjetnowi karykaturalny, nieprawdziwy obraz człowieka. Zagrożenie kryje się przede wszystkim w nihilistycznym nauczaniu, zgodnie z którym człowiek jest niczym więcej, jak tylko wypadkową biologicznych, psychologicznych i socjologicznych uwarunkowań, ewentualnie produketem teorii dziedziczności i swego otoczenia. Taka wizja człowieka każe neurotykowi wierzyć w to, w co i tak byłby skłonny uwierzyć, a mianowicie, że jest tylko pionkiem i ofiarą zewnętrznych wpływów lub wewnętrznych okoliczności. Tego rozdzaju neurotyczny fatalizm jest rozwijany i wzmacniany przez psychoterapię kwestionującą fakt wolności człowieka.

Krytyka pandeterminizmu - przez to pojęcie rozumiem takie widzenie człowieka, które odmawia mu zdolności zajmowania zdecydowanego stanowiska w dowolnych okolicznościch. Człowiek nie podlega całkowicie zewnętrznemu warunkowaniu i zewnętrznym wpływom, lecz sam świadomie decyduje, czy ulec danym okolicznościom, czy im się przeciwstawić. Innymi słowy, ma nieograniczoną wolność samookreśalnia się. Nie tylko istnieje, ale nieustanie kształtuje swoją egzystencję, determinując to, kim w danej chwili jest i kim będzie w następnym momencie.

Wolności grozi wręcz degeneracja w zwykłą arbitralność, o ile nie bedzie przeżywana w katerogriach odpowiedzialności. Dlatego własnie proponuję, aby Statui Wolności na Wschodnim Wybrzeżu przeciwstawić Statuę Odpowiedzialności na Wybrzeżu Zachodnim.

Hiperintencja:

W logoterapii podobny schemat zachowania nazywany jest hiperintencja i jest jednym z ważniejszych czynników leżących u podstaw nerwic seksualnych, od oziębłości po impotencję. Im bardziej pacjent świadomie dąży do orgazmu, zamiast zapomnieć się w akcie oddania partnerowi, tym większe szanse, że jego pociąg za rozkoszą seksualną przeniesie wręcz odwrotny skutek. W tym przypadku to, co bywa często nazywane zasadą przyjemności, okazuje się być raczej przeszkodą na drodze do celu.

Widać wyraźnie, że podstawą zdrowia psychicznego jest pewnien stopień napięcia - rozdźwięk pomiędzy tym, co już osiągneliśmy, i tym, co jeszcze musimy osiągnąć, albo tym, kim jesteśmy, a kim być powinniśmy. Tego rodzaju wewnętrzne napięcie jest nieodłączną cechą ludzkiej natury, a co za tym idzie, niezbędnym warunkiem zdrowia psychicznego. Nie należy się zatem wahać przed wskazaniem człowiekowi potencjalnego sensu, który powinien wypełnić. Tylko w ten sposób można bowiem pobudzić jego wolę sensu znajdującą się dotychczas w stanie uśpienia. W kwestii higieny psychicznej za wysoce błędne i niebezpieczne uważam przekoanie jakoby cłżowiek potrzebował przede wszystkim równowagi lub, jak to się określa w biologii, “homeostazy” rozumianej jako stan pozbawiony wszelkich napięć. Tym, czego człowiek naprawdę potrzebuje, nie jest stan wewnętrznej równowagi, lecz raczej wewnętrzna walka, dążenie do osiągnięcia wartościowego dlań celu czy realizacji swobodnie wybranego zadania. Tym, czego potrzebuje, nie jest rozładowanie za wszelką cenę wewnętrznych napięć, lecz wezwanie do wypełnienia potencjalnego sensu. Tym czego mu trzeba nie jest homeostaza, lecz to co ja nazywam noodynamiką, a mianowicie egzystencjalna dynamiką dwubiegunowego pola napięcia, gdzie jeden biegun to oczekujący na wypełnienie sens, a drugi to mający go wypełnić człowiek. Nie należy jednak zakładać, że powyższa zasada sprawdza się wyłącznie w normalnych warunkach; w przypadku jednostek neurotycznych jest tak samo, jeśli nie bardziej ważna.

Nerwica bezrobocia:

Pięćdziesiąt lat temu opublikowałem pracę poświęconą specyficznej odmianie depresji, jaką zdiagnozowałem u młodych pacjentów cierpiących na coś, co określiłem mianem nerwicy bezrobocia. Wykazałem wówczas, że źródłem tego rodzaju zaburzeń jest podwójna błędna identyfikacja: bezrobocie było postrzegane przez pacjentów jako równoznaczne z byciem bezużytecznym, zaś bycie bezużytecznym przyrównywano z kolei do prowadzenia życia pozbawionego sensu, w rezultacie za każdym razem, gdy tylko udało się przekonać takiego pacjenta, aby podjął wolontariat w organizacji młodzieżowej, instytucji zajmującej się kształceniem osób dorosłych, bibliotece publicznej itd. - innymi słowy, gdy tylko pacjent był w stanie wypełnić nadmiar wolnego czasu jakąś ochotnicza i mająca sens pracą - jego depresja ustępowała, nawet jeśli sytuacja materialna pacjenta nie ulegała zmianie i tylko jak wcześniej odczuwał głód. Prawdą jest bowiem, że człowiek nie jest w stanie żyć wyłącznie z zasiłku.

Wystarczy wspomnieć zespół neurotyczny masowo dotykający przedstawicieli młodszego pokolenia; istnieją dostateczne empiryczne dowody na to, że aspekty tego zespołu - a mianowicie depresja, agresja oraz uzależnienie - są wynikiem zjawiska, które w logoterapii nosiło miano egzystencjonalnej pustki, to znaczy poczucia wewnętrznej próżni i braku sensu. To, że nie każdy przypadek depresji ma u swoich postaw poczucie bezsensu, rozumie się samo przez się; podobnie nie każde samobójstwo - będące często wynikiem depresji - jest zawsze konsekwencją egzystencjonalnej pustki. Lecz nawet gdyby samobójstwo nie wynikało z poczucia bezsensu, można śmiało założyć, że impuls odebrania sobie życia zostałby zapewne stłumiony, gdyby niedoszły samobójca był świadomy istnienia w swoim życiu jakiegoś sensu u celu, dla którego warto żyć.

W kontekście drugiego aspektu wspomnianego już występującego masowo zespołu nerwicowego - agresji - pozwolę sobie w tym miejscu przypomnieć eksperyment przeprowadzony kiedyś przez Carolyn Wood Sherif. Udało jej się w sposób sztuczny zaszczepić między grupami skautów wzajemną agresję; zaobserwowała ona następnie, że wrogość wygasała z chwila, gdy chłopcy zaangażowali się w pracę, której przyświecał wspólny cel - w ich przypadku było to wyciąganie wspólnymi siłami z błota wozu, który dowoził do obozu żywność. Sens działania, jakie musieli wspólnie wykonać nie tylko stanowił poważne wyzwanie, ale też natychmiast ich zjednoczył (Eksperyment został szerzej omówiony w książce “Nieuświadomiony Bóg” - Viktora Frankla oraz “The Unhearder Cry for Meaning”).

Uzależnienia:

Jeśli zaś chodzi o trzeci problem, jakim jest uzależnienie, przychodzą mi na myśl potwierdzone obserwacjami klinicznymi i danymi statystycznymi wyniki pracy Anne-Marie von Forstmeyer; stwierdziła ona, że aż 90% przebadanych przez nią alkoholików traktowała swoją egzystencją jako bezsensowna i bezcelową. Natomiast już 100% narkomanów i badanych przez Stanleya Krippnera uważało, że ich życie “nie ma sensu”.

Lecz najsilniejsze argumenty na rzecz “tragicznego optymizmu” należą do kategorii tych, które z łaciny nazywamy Argumentum ad hominem (łac. „argument dostosowany do danego człowieka”) – pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym, na poparcie swojej tezy, dyskutant powołuje się na opinie uznane przez oponenta – których jednak sam w rzeczywistości nie uznaje. Zabieg ten ma pokazać, że w gruncie rzeczy oponent zgadza się z tezą przedstawioną przez dyskutanta, a jeżeli nadal upiera się przy swoim, to znaczy, że jest niekonsekwentny w swoich przekonaniach. Termin ma często także inne znaczenie, traktuje się go jako synonim argumentum ad personam.)

Jerry Long jest sparaliżowany od szyi w dół od czasu wypadku samochodowego, który przed trzema laty spowodował u niego porażenie czterokończynowe. W chwili wypadku miał siedemnaście lat. Dzisiaj Long pisze, posługując się specjalnym ustnikiem, za pośrednictwem specjalnego telefonu “uczęszcza” na zajęcia do dwuletniego college’u. Long pisze: W swoim życiu dostrzegam obfitość sensu i celów. Postawa, jaką przyjąłem tamtego fatalnego dnia, stała się moim życiowym credo: złamałem kark, ale to mnie nie złamało. Obecnie rozpoczynam pierwszy rok psychologii w college’u. Jestem przekonany, że moje fizyczne ograniczenia sprawiają, iż będę mógł jeszcze lepiej pomagać innym. Wiem, że wewnętrzny rozwój, jakiego doświadczyłem, nie byłby możliwy bez cierpienia.

Auschwitz a Hiroszima:

Od czasu Auschwitz przekonaliśmy się, do czego zdolny jest człowiek. Od czasu Hiroszimy wiemy, co nam zagraża.


$^1$ Pierwsza Szkoła Wiedeńska Psychoterapii – psychoanaliza Sigmunda Freuda, która skupia się na analizie nieświadomych konfliktów i mechanizmów obronnych jako kluczowych czynników wpływających na zachowanie i myśli jednostki. Freud założył, że wiele naszych problemów psychicznych wynika z nierozwiązanych konfliktów z dzieciństwa, które zostały wyparte do naszej nieświadomości. Druga Szkoła Wiedeńska Psychoterapii – psychologia indywidualna Alfreda Adlera, która koncentruje się na poczuciu niższości jako głównym motywie w ludzkim życiu, a także na dążeniu do transformacji poczucia tej niższości, w poczucie wyższości lub perfekcji. Adler twierdził, że każdy człowiek ma unikalny styl życia i że nasze relacje społeczne mają kluczowe znaczenie dla naszego dobrostanu psychicznego.

$^2$ Historia Viktora Frankla nie jest zupełnie czarno-biała. Istnieje bowiem literatura, która przedstawia, że: 1) Frankl spędził tylko 2-3 dni w obozie Auschwitz Birkenau. Resztę, ok. 5 miesięcy spędził w Kaufering III. Nie wskazuję, że powinien spędzić więcej dni… ale w książce, ani razu nie pojawiają się inne obozy, poza Auschwitz Birkenau (poza tym lektura książki daje poczucie, że on tam spędził kilka sesonów. 2) Frankl w swojej późniejszej działalności leczniczej, wykraczał dalece poza swoje kompetencje: a) podawał amfetaminę swoim pacjentom, b) prowadził operacje otwarcia czaszek pacjentów (m.in., żeby podawać amfetaminę bezpośrednio do mózgu), c) prowadził “zabiegi” lobotomii. 3) Frankl wskazywał wyłącznie na sukcesy działania logoterapii, nie przestawiając przypadków, w których ta metoda się nie sprawdzała (a chyba nie jest to magiczna pigułka…). 4) Frankl, retrospektywicznie mógł wiele faktów przeinaczyć ze swojego pobytu w obozie; Lawrence Langer wskazywał, że jeden ze współwięźniów Frankla wskazywał, że Frankl spędził wiele czasu lamentując, że odrzucił wcześniej okazję do emigracji. Ref: Timothy Pytell, David Mikics